słońce stało niemal w zenicie, żar lał się z nieba, a pot z czoła... i nie tylko. mimo wszystko - zaliczyłam kolejną 16-tkę ;)) przy okazji zauważyłam, że powinnam gdzieś 13 kilometrze zacząć schodzić i to tak bezpowrotnie... a jednak - here I am :] no i kalorii jakoś mało spalonych - bite dwie godziny biegu powinno spalić ich więcej...
w sumie wyszło 8 km biegu. mało, ale po prostu nie dałam rady więcej. kupiłam sobie pulsometr - od dzisiaj będę wiedziała, czy tylko mi się zdaje, że schodzę, czy faktycznie tak jest ;)
nie mam ostatnio za dużo czasu na rower, więc postanowiłam robić coś, co zmęczy mnie tak, jak porządna setka, ale w krótszym czasie - wpadłam na pomysł, żeby biegać... druga szesnastka w żywocie mym - biegło się gorzej, wolniej, ciężej... ale ślicznego ptaka widziałam - z niebieskimi skrzydełkami. reszta ptaka w kolorze orzeszków laskowych. nie zrobiłam mu zdjęcia, bo kto biega z aparatem? ale teraz chyba zacznę ;)