a potem na herbatę do Magdy (która też nie skończyła jeszcze pisać swojej mgr) na spotkanie terapeutyczne ;) i do domu (znowu w deszczyku). Plusy są takie że żabcia najwyraźniej lubi wodę na tyle, żeby nie pryskać mi nią w twarz, tylko na plecy :] A pełnego wpisu z zaliczonych praktyk i tak nie udało mi się dostać...
Maraton pokrywał się z trasą tegorocznej łódzkiej mazovii w wersji mega. W kwietniu jechałam giga, więc nie kojarzyłam trasy mega, co zaowocowało kilkakrotnym jej zgubieniem, ale i tak dojechałam do celu (jako trzecia*). I teraz juz wiem, czemu tyle ludzi jeździ mega, a nie giga - trasa mega była dużo ciekawsza, więcej górek, zjazdów, wąskich ścieżek... - mmmmmm - bardzo się cieszę, że udało mi się na chwilę pokonać mój trwający od jakiegoś czasu rowerowy kryzys i posmakować tej trasy :] *nie ma się czym chwalić, bo chyba tylko trzy dziewczyny dojechały ;]
po wczorajszej jeździe próbnej zdecydowałam, że po prostu MUSZĘ kupić żabcię (zwaną też radzieckim czołgiem szosowym) :] (a po drodze z dynamo zahaczyłam jeszcze o uczelnię)