ponieważ gra w tenisa z samą sobą trochę nudna była, wrzuciłam rakietę do szafy i postanowiłam pokazać mieszczuchowi las ;) w lesie (poza tym że pięknie jak zawsze) sporo piachu, a z tym mieszczuch zdecydowanie sobie nie radzi. pojechaliśmy zatem pomedytować nad stawy, pomoklismy trochę w deszczu i wrócilismy ubłoceni i uradowani :) PS w drodze do lasu spotkałam jednego z łódzkich bikestats'owiczów (bikestats - connecting riders:)), którego przy okazji pozdrawiam :)
Najpierw po telefon - ale na próżno - ktoś mnie ubiegł ;) potem po książkę - na szczęście czekała na mnie na półce, potem na chwilkę na julianów, a potem... (tu Was zdziwię) na pizzę :D ta daaam :)
na szosie (w dodatku bez hamulców), tym razem z rafałem - on też na szosie (na szczęście z hamulcami) :) a na deser... piosenka o smaku mrożonej kawy, którą raczyliśmy się nad brzegiem stawów w łagiewnikach (kawą, nie piosenką oczywiście;)