Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2009

Dystans całkowity:801.68 km (w terenie 166.00 km; 20.71%)
Czas w ruchu:40:12
Średnia prędkość:19.94 km/h
Maksymalna prędkość:46.78 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:42.19 km i 2h 06m
Więcej statystyk

BO

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(0)
świetna impreza, opis - jak mi się zacznie chcieć ;]
edit: (18.08 - wreszcie mi się zachciało;P) obudziłyśmy się z Kingą wcześnie; ona musiała zmienić slicki na normalne opony, a ja po prostu chciałam raz w życiu się nie spóźnić (jak to miało miejsce chociażby z łódzką czy warszawską mazovią, pomijając już maturę z polskiego;]). A poza tym (dobrze, przyznam się otwarcie i bez bicia) po prostu się zestresowałam, bo zaczęłam się zastanawiać, co ja najlepszego wyprawiam - biorę udział w rajdzie na orientację, a tymczasem ja się zupełnie nie orientuję. I jeśli potrafię się zgubić w sklepie, to co dopiero w lesie, którego w ogóle nie znam;). Kierując się jednak bardzo pożyteczną zasadą "a co mi tam, raz się żyje", ustawiłam się grzecznie w kolejce po mapy, a potem wsiadłam na rower i pojechałam za resztą. Początkowo jechałam z Kingą, ale zgubiłam się po pierwszych dwóch kilometrach - do tej pory nie wiem, jak to zrobiłam. Nie wiem rówenież jak dotarłam do PK 9, gdzie spotkałam Tomka z Pixonem. Zapytałam grzecznie pierwszego z nich, co to za zamieszanie wokół tego drzewa poniżej. Na to Tomek: "tam jest kolejka do toalety". Więc postanowiłam poczekać do tej "toalety", która okazała się punktem kontrolnym nr 9 ;D
Po zaliczeniu 9. ruszyliśmy razem, żeby zdobyć 4. Ale już po kilkuset metrach wpadłam w jakiś dół i dwa koksy zniknęły mi z horyzontu. Dalej jechałam sama - trochę na czuja, a trochę kierując się moją autorską zasadą "jedź tam, gdzie więcej śladów po oponach;)". W ten sposób zaliczyłam 4. i 7. (tę drugą od normalnej, przejezdnej strony:]). I na tym skończyła się moja orientacyjna inwencja - mapa się rozleciała, ale nawet gdyby była w jednym kawałku, to nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Kiedy zrezygnowana już miałam zamiar dojechać do najbliższej drogi i zasięgnąć języka u autochtonów (w celu dotarcia do ośrodka), zobaczyłam profesjonalnie wyglądających nawigatorów (mapniki, kompasy, etc.), którzy, ku mojej ogromnej radości, zaproponowali, żebym się do nich przyłączyła. Ucieszyłam się tak bardzo, że noga mnie przestała boleć i nawet komary zniknęły :]. Jak sie później okazało - nie mogłam trafić lepiej - kolejno zaliczaliśmy dwójkę, szóstkę, piątkę... i klops.
kładeczka (między piątką a dziesiątką) © triss

narada nawigatorów :) © triss

to nie jest tak, jak myślicie ;P © triss

Dziesiątki szukaliśmy przez mniej więcej półtorej godziny i chociaż krążyliśmy koło figurki smutnego Jezuska, żadne natchnienie na nas nie spłynęło. Zrezygnowani postanowiliśmy odpuścić sobie tę dziesiątkę (chwilowo ;D) i ruszyliśmy na ósemkę (szczyt wzniesienia), którą znaleźliśmy w końcu po przeszukaniu kilku okolicznych górek (po śladach można było się domyśleć, że nie tylko my je przeszukiwaliśmy:)). Po drodze na trójkę mijaliśmy piękny kamieniołom (i chociaż przymiotnik "piękny" może trochę nie pasuje do kamieniołomu, to jednak nic innego nie przychodzi mi na myśl;), ale nie zrobiłam nawet jednego zdjęcia, bo i tak już straciliśmy mnóstwo czasu, szukając feralnej 10. Po wdrapaniu się na szczyt Diablej Góry i pogawędce z miłym panem siedzącym pod pomnikiem, ruszyliśmy na... dziesiątkę (jakże by inaczej:]). Mieliśmy minąć kapliczkę choleryczną - ni ma (jak się potem okazało, schowała się za sosną), przynajmniej Jezusek był na swoim miejscu. Pojechaliśmy w prawo (bo tylko tamtej drogi nie sprawdziliśmy poprzednio i po kilkunastu minutach bezowocnych poszukiwań postanowiliśmy się rozdzielić. Co również nic nie dało ;] [w tym miejscu Tomkowi należą się podziękowania :)]. A to było takie proste: prawo, lewo, prawo, lewo (od skrzyżowania z Jezuskiem) - cały czas błądziliśmy w pobliżu szukając skrzyżowania, którym dziesiątka okazałą się w ogóle nie być. Ale cóż to była za radość, kiedy ją wreszcie znaleźliśmy - ani kładki, ani brody, ani góra - nic nas tak nie ucieszyło jak zaliczenie niepozornej 10. :]
Potem już tylko jedynka na brodzie przy gospodarstwie agroturystycznym (jak miło było się ochłodzić:) i do ośrodka (o tym, że jeszcze rano chciałam jechać dłuższą trasę zupełnie już zapomniałam, zresztą o tej godzinie to już nie miało sensu ;).
ta daaam - dojechaliśmy (w końcu;) © triss

Nawet nie wiem, które miejsce zajęłam, jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić (i tak znaleźliśmy tę cholerną 10. :))).
A na deser dostałam koszulkę (i tak się złożyło, że koszulka ma logo mojego kasku i roweru i... muchę na rękawie;). Potem zjadłam kilka kiełbasek i poszłam spać, bom strudzona była niezmiernie (ale też i szczęśliwa:).
Raz jeszcze wielkie dzięki organizatorom za tak świetną imprezę :))

w błotku ;]

Czwartek, 25 czerwca 2009 · Komentarze(0)
i znowu przyjechałam do pracy z błotkiem na twarzy, plecach, nogach itd. - żyć, nie umierać :D

pracowicie x 1,5

Niedziela, 21 czerwca 2009 · Komentarze(6)
wzięłam aparat, bo chciałam zrobić zdjęcie dzikiemu pudlowi, ale z okazji niedzieli pudel siedział wypiękniony na tarasie swojego domostwa, więc fotka nie odzwierciedliłaby całej grozy, jaką potrafi wzbudzić ta mała, wredna bestia z mokrą włoszką na grzbiecie ;]
ale co sie odwlecze... a tymczasem "triss rowerowy blog" ma zaszczyt przedstawić substytuty pudla:
przydrożne maki © triss

gdzie to słońce...? © triss

rzepakowe pole rośnie wokół mnie... © triss

deser ;]

Piątek, 19 czerwca 2009 · Komentarze(2)
cóż to za obiad bez deseru? na deser miała być nowiutka, niedmuchana pompka ;] pojechałam zatem do manufaktury, bo tam przecież dają takie pompki (trzeba tylko wiedzieć, kogo pytać;) oprócz pompki załapałam się na lody w deszczu... a gary został znieważony - ciężkie jest życie faceta...
piss on you too, you son of a beach! I'm going back to widzew ;P © triss

prawie tak ciężkie jak trójki meneli, siedzących pod barkiem na rynku najoryginalniejszego centrum handlowego w UE ;]
menel gary moknący tym razem na Pietrynie ;) © triss

ślimaczo

Piątek, 19 czerwca 2009 · Komentarze(2)
rozjechałam dziś tyle ślimaków, że będą mnie one straszyć po nocach... ale nie dało się wszystkich ominąć - mission impossible...