odyseja :)))
Niedziela, 11 kwietnia 2010
· Komentarze(3)
Kategoria czysta przyjemność :]
relacja u Tomka... ja w przypływie optymizmu zostawiłam rękawiczki w samochodzie i teraz bolą mnie palce (bo trochę przemarzły) i pisać nie mogę ;D
ale chociaż nie zostaliśmy sklasyfikowani, to nie da się ukryć, że zabawa była świetna, okolice piękne, a deszczyk orzeźwiający :D
edit (kilka dni później): zacznę od tego, że się nie wyspałam - trafił nam się pokój z widokiem na latarnię... z przykrótkimi zasłonami. jakkolwiek pocieszający był fakt, że pogoda dopisywała. po wielkim śniadaniu przyszedł czas na wielki pośpiech. mówiono że star jest na zamku, więc kierowaliśmy się w jego stronę w tempie ekspresowym. kiedy już wdrapaliśmy się na szczyt góry (bo, jak to w bajkach bywa, zamek na górze się znajdował), okazało się, że meta jest na dole. a "start z zamku" to była taka metafora. tak więc wjechaliśmy na plac startowy przez ogródek... czy jakoś tak ;D
zanim zdobyliśmy mapę i coś do przypięcia numerów (zapomniałam o zipach), reszta zawodników już ruszyła. a my za nimi. bez logistycznej narady i opracowania trasy. i to był błąd. najpierw zaliczyliśmy szczyt górki, potem jeszcze jeden szczyt z dziurą pośrodku, a potem brzeg jeziora.
(ten z dziurą pośrodku)
jezioro objechaliśmy wokół, bo los chciał, że punkt się przed nami ukrył i chociaż już na początku był 2 m od nas, to zupełnie nam umknął ;D przy tym punkcie pewna pani (bardzo zdziwiona, że jakaś zawodniczka (czyli ja) ma pomalowane paznokcie, poinformowała nas, że już większość zawodników dawno tu była. postanowiliśmy zatem przyśpieszyć... podczas wcielania tego planu w życie złapałam kapcia. oczywiście pomijam fakt, że niedługo po starcie zaczęło padać (jakiś śnieg z deszczem) i napędy chrobotały od błotka, a przerzutki zaczęły żyć własnym życiem. w drodze na kolejny punkt utknęliśmy w jakiejś gęstwinie. chcieliśmy iść naprzód. (a jak!) ale nie dało rady. musieliśmy zatem zawrócić. żeby nadrobić straty czasowe i zdążyć z zaliczeniem odcinka liniowego, znowu przyśpieszyliśmy. ja znowu złapałam kapcia. trochę to osłabiło nasze morale... "nie powiem, że nie" ;) okazało się, że winowajcą był mikrokolec, którego szukałam w oponie przez dobre kilkanaście minut. tak się sprytnie ukrył, skubany. zaliczyliśmy jeszcze dwa kolejne punkty z odcinka liniowego i... zgubiliśmy się na dobre :] głównie dlatego, że zasugerowaliśmy się błędnym oznaczeniem szlaku. gdy w końcu zrozumieliśmy pomyłkę malowacza szlakowych znaków ruszyliśmy z pedała w stronę PK 10. Chociaż lampion już się zwinął, widok był piękny. nawet tę zadyszkę mu wybaczam ;D
Po bardzo przyjemnym zjeździe z PK 10 skierowaliśmy się na metę, gdzie dowiedzieliśmy się, że nie zostaniemy sklasyfikowani ;D
THE END
ale chociaż nie zostaliśmy sklasyfikowani, to nie da się ukryć, że zabawa była świetna, okolice piękne, a deszczyk orzeźwiający :D
edit (kilka dni później): zacznę od tego, że się nie wyspałam - trafił nam się pokój z widokiem na latarnię... z przykrótkimi zasłonami. jakkolwiek pocieszający był fakt, że pogoda dopisywała. po wielkim śniadaniu przyszedł czas na wielki pośpiech. mówiono że star jest na zamku, więc kierowaliśmy się w jego stronę w tempie ekspresowym. kiedy już wdrapaliśmy się na szczyt góry (bo, jak to w bajkach bywa, zamek na górze się znajdował), okazało się, że meta jest na dole. a "start z zamku" to była taka metafora. tak więc wjechaliśmy na plac startowy przez ogródek... czy jakoś tak ;D
zanim zdobyliśmy mapę i coś do przypięcia numerów (zapomniałam o zipach), reszta zawodników już ruszyła. a my za nimi. bez logistycznej narady i opracowania trasy. i to był błąd. najpierw zaliczyliśmy szczyt górki, potem jeszcze jeden szczyt z dziurą pośrodku, a potem brzeg jeziora.
widok z... ktróregoś PK ;)© triss
złosliwy punkt koło jeziora ;)© triss
jezioro objechaliśmy wokół, bo los chciał, że punkt się przed nami ukrył i chociaż już na początku był 2 m od nas, to zupełnie nam umknął ;D przy tym punkcie pewna pani (bardzo zdziwiona, że jakaś zawodniczka (czyli ja) ma pomalowane paznokcie, poinformowała nas, że już większość zawodników dawno tu była. postanowiliśmy zatem przyśpieszyć... podczas wcielania tego planu w życie złapałam kapcia. oczywiście pomijam fakt, że niedługo po starcie zaczęło padać (jakiś śnieg z deszczem) i napędy chrobotały od błotka, a przerzutki zaczęły żyć własnym życiem. w drodze na kolejny punkt utknęliśmy w jakiejś gęstwinie. chcieliśmy iść naprzód. (a jak!) ale nie dało rady. musieliśmy zatem zawrócić. żeby nadrobić straty czasowe i zdążyć z zaliczeniem odcinka liniowego, znowu przyśpieszyliśmy. ja znowu złapałam kapcia. trochę to osłabiło nasze morale... "nie powiem, że nie" ;) okazało się, że winowajcą był mikrokolec, którego szukałam w oponie przez dobre kilkanaście minut. tak się sprytnie ukrył, skubany. zaliczyliśmy jeszcze dwa kolejne punkty z odcinka liniowego i... zgubiliśmy się na dobre :] głównie dlatego, że zasugerowaliśmy się błędnym oznaczeniem szlaku. gdy w końcu zrozumieliśmy pomyłkę malowacza szlakowych znaków ruszyliśmy z pedała w stronę PK 10. Chociaż lampion już się zwinął, widok był piękny. nawet tę zadyszkę mu wybaczam ;D
widok z PK 10© triss
Po bardzo przyjemnym zjeździe z PK 10 skierowaliśmy się na metę, gdzie dowiedzieliśmy się, że nie zostaniemy sklasyfikowani ;D
THE END