jako że lekko kropiło, postanowiliśmy wreszcie ruszyć tyłki pojechać trochę dalej niż do presto na pietrynie ;) do Sulejowa jechało mi się bardzo dobrze... z też - aż do czarnocina. bo w czarnocinie (który przecież jest jakieś 30 km od domu) dopadł mnie kryzys, dzięki któremu to 30 km dłużyło mi się niesamowicie. ale czego się spodziewać, skoro przez cały miesiąc siedziało się przed paptokiem albo w domu, albo w pracy. w każdym razie - szybka wizyta w sklepie i dwa batony zrobiły swoje ;)
ww piękno natury. poniżej kolejne piękno natury, ale jakby bardziej wredne - tacie łabędziowi bardzo się nie podobało, kiedy zbliżaliśmy się do swoich rowerów, co demonstrował rozchylaniem dzioba i syczeniem (wiedzieliście że one mają takie wielkie dzioby? i że takie wysokie są, jak wyjdą z wody?).