kierowcy rozkojarzeni, piesi wchodzą sami pod koła, opony kleją się do asfaltu... - pojechaliśmy zatem szukać chłodu gdzieś na Rudzie... pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie palę - może nie wróciłabym tak nadgryziona ;)
cóż to za obiad bez deseru? na deser miała być nowiutka, niedmuchana pompka ;] pojechałam zatem do manufaktury, bo tam przecież dają takie pompki (trzeba tylko wiedzieć, kogo pytać;) oprócz pompki załapałam się na lody w deszczu... a gary został znieważony - ciężkie jest życie faceta...
do pracy, z pracy (srebrna szczała się wykazała i udało mi się uciec przed wielką chmurą ;)), a potem (wreszcie na garym ;]) do Pixona na grila, łapiąc po drodze 3 kapcie - ale praktyka (pod czujnym okiem Tomka;) czyni mistrza :]
jak mówi stare polskie przysłowie: do trzech razy sztuka :) za trzecim razem udało mi się w końcu kupić klocki i wreszcie mam hamulce:) ale i tak gary jutro zostanie w garażu, bo rozkuwacza brak...