po wizycie na uczelni i odebraniu baterii do lampek i liczników itd. pomknęłyśmy z Agą na poligon - wreszcie jazda dla samej jazdy - a nie dla żadnych przyziemnych i utylitarnych celów ;))) myśl dnia: muszę kupić kalesony ;D
tylna piasta robi kaput, chociaż wydaje jeszcze jakieś dziwne dźwięki a la Amy Winehouse (i mimo że lubię Amy, to wolałabym, żeby moje rowery były bezgłośne ;)), a w bibliotece jak to w bibliotece - cichoooo sza...
a potem na herbatę do Magdy (która też nie skończyła jeszcze pisać swojej mgr) na spotkanie terapeutyczne ;) i do domu (znowu w deszczyku). Plusy są takie że żabcia najwyraźniej lubi wodę na tyle, żeby nie pryskać mi nią w twarz, tylko na plecy :] A pełnego wpisu z zaliczonych praktyk i tak nie udało mi się dostać...
Maraton pokrywał się z trasą tegorocznej łódzkiej mazovii w wersji mega. W kwietniu jechałam giga, więc nie kojarzyłam trasy mega, co zaowocowało kilkakrotnym jej zgubieniem, ale i tak dojechałam do celu (jako trzecia*). I teraz juz wiem, czemu tyle ludzi jeździ mega, a nie giga - trasa mega była dużo ciekawsza, więcej górek, zjazdów, wąskich ścieżek... - mmmmmm - bardzo się cieszę, że udało mi się na chwilę pokonać mój trwający od jakiegoś czasu rowerowy kryzys i posmakować tej trasy :] *nie ma się czym chwalić, bo chyba tylko trzy dziewczyny dojechały ;]
po wczorajszej jeździe próbnej zdecydowałam, że po prostu MUSZĘ kupić żabcię (zwaną też radzieckim czołgiem szosowym) :] (a po drodze z dynamo zahaczyłam jeszcze o uczelnię)