w sumie wyszło 8 km biegu. mało, ale po prostu nie dałam rady więcej. kupiłam sobie pulsometr - od dzisiaj będę wiedziała, czy tylko mi się zdaje, że schodzę, czy faktycznie tak jest ;)
ważna wskazówka: szampan bardzo szybko uderza do głowy, ale też szybko odpuszcza. jednak nie na tyle szybko, by móc wracać do domu rowerem -> 6,5 km dla mnie ;)
kolejna masa za nami - z miesiąca na miesiąc ujawnia się coraz więcej rowerzystów :) oby tak dalej. po masie tradycyjne ognisko. w międzyczasie zakupiłam też nowe dętki do mieszczucha, bo wentyle typu dunlop zupełnie mi nie leżą ;)
nie mam ostatnio za dużo czasu na rower, więc postanowiłam robić coś, co zmęczy mnie tak, jak porządna setka, ale w krótszym czasie - wpadłam na pomysł, żeby biegać... druga szesnastka w żywocie mym - biegło się gorzej, wolniej, ciężej... ale ślicznego ptaka widziałam - z niebieskimi skrzydełkami. reszta ptaka w kolorze orzeszków laskowych. nie zrobiłam mu zdjęcia, bo kto biega z aparatem? ale teraz chyba zacznę ;)
praca, a po pracy szybko do areny na mecz naszych siatkarek... jako że nie wygrały, to pominę ten fragment milczeniem. po meczu zupełnie niespodziewanie pojawiły sie na niebie ciemne chmury i lunął deszcz rzęsisty, który mi towarzyszył przez 10 km drogi do domu i oczywiście ustał, kiedy otwierałam furtkę ;D