a może koszykowa? co za różnica :D ale za to już wiem, że starorudzką dojedzie się do pabianickiej :) podsumowanie: 8 nadrobionych kilometrów, dwie zużyte łatki (na dwie dziury w jednej dętce), spóźnienie ma mecz I ligi i podziwianie mglistej panoramy łodzi z rudzkiej góry (w mgle nie widać kominów i łódź traci sporo ze swojego fabrykanckiego uroku;) a w drodze powrotnej kupiłam czekoladę, która chodziła za mną od wczoraj i przy okazji padłam ofiarą podrywu "na komara": X: hm, hm... fajna szosa... hm, hm... chcesz zobaczyć mojego komara? ja: ? X: wygląda tak samo, jak to twoje cudo, tylko że ma silniczek... ja: ;D
tylna piasta robi kaput, chociaż wydaje jeszcze jakieś dziwne dźwięki a la Amy Winehouse (i mimo że lubię Amy, to wolałabym, żeby moje rowery były bezgłośne ;)), a w bibliotece jak to w bibliotece - cichoooo sza...
a potem na herbatę do Magdy (która też nie skończyła jeszcze pisać swojej mgr) na spotkanie terapeutyczne ;) i do domu (znowu w deszczyku). Plusy są takie że żabcia najwyraźniej lubi wodę na tyle, żeby nie pryskać mi nią w twarz, tylko na plecy :] A pełnego wpisu z zaliczonych praktyk i tak nie udało mi się dostać...