bardzo słonecznie... aż chciało się jeździć. ale po zachodzie słońca zrobiło się okropnie zimno - dopiero teraz nos mi odtajał ;) wypatrzyłam dziś świetne grafitti na Kościuszki, ale śpieszyłam się i nie mogłam zrobić zdjęcia. zrobię następnym razem :)
wreszcie! nie wiem, czemu, ale jeździć mi się dziś wybitnie nie chciało... kilometrów niewiele, a zmęczyłam się tak, jakbym setkę w terenie wykręciła - starzeję się ;) albo rower trzeba rozkręcić i przeczyścić w końcu ;]
od ponad roku nie spędziłam tylu godzin na uczelni... - na uczelni byłam dłużej niż w pracy, a szczała grzecznie na mnie czekała. zresztą - kto by ją chciał ukraść w taką pogodę? ;] a to piosenka jak dzisiejsza pogoda: zmienna, nieco zaskakująca, pluszcząca... :
gorzej ze sprzętem, który już w połowie dnia pokrywa się dziwnym białawym nalotem... no i mam złoty łańcuch, joł joł ;) a poniżej jedna z ładniejszych bram na Piotrkowskiej (w pobliżu misia Uszatka, któremu już dzisiaj ktoś zabrał najpierw szaliczek, a potem tę jedną rękawiczkę... no i po co zabierał?)
... a pani po koogo? - tak się mnie dzisiaj pytały dzieci w przedszkolach, do których rozwoziłam plakaty (o warsztatach muzycznych "baby boom bum" dla maluchów) :) a na koniec dnia herbata u Pawła... bardzo dobra herbata, z kawałkami owoców, gorąca, aromatyczna (bora bora zakupiona w "czas na herbatę"). w drodze powrotnej do domu przekonałam się, że Łodzianie naprawdę kochają misia Uszatka i bardzo o niego dbają... :)))
że jedna i ta sama zima zaskakuje drogowców po raz kolejny? właściwie to dzisiejsze 53 km można by uznać za 53 km w terenie... i to w zdradliwym terenie ;)
tylko dwa kursy, chociaż jeden do nowosolnej... potem dokształcanie, a potem uczelnia, ale to już samochodem, jako że czas naglił. najśmieszniejsze, że na uczelnię i tak się spóźniłam, bo nie przewidziałam, że samochodem będę jechała dłużej niż rowerem ;)